Przedsięwzięcie o wartości blisko 2,6 miliarda dolarów, za którym stoi konsorcjum 16 uniwersytetów i instytucji z USA, Chile, Australii, Brazylii, Izraela, Korei Południowej i Tajwanu, można powiedzieć że jest próbą ujarzmienia natury – i to dosłownie. Bo jak inaczej nazwać pomysł, by na jednym z najbardziej sejsmicznie aktywnych obszarów świata postawić konstrukcję ważącą ponad cztery tysiące ton, w której wnętrzu siedem gigantycznych luster o średnicy 8,4 metra każde ma z milimetrową precyzją odzwierciedlać światło sprzed miliardów lat?

Każde z tych luster tworzy część potężnej, 24,5-metrowej powierzchni optycznej. To trochę tak, jakby z siedmiu tafli szkła powstała jedna, doskonała soczewka, zdolna zebrać światło z najdalszych zakamarków wszechświata. Gdy Wielki Teleskop Magellana spojrzy w niebo, jego 368 metrów kwadratowych powierzchni zbierającej światło ma pozwolić dostrzec to, co dla ludzkiego oka zawsze pozostanie tajemnicą.

Ale zanim naukowcy zaczną rozkładać ręce w geście triumfu, inżynierowie muszą zmierzyć się z detalami budowy. Bo jak zbudować stalowy budynek o średnicy 60 metrów i wysokości 65 metrów, który nie tylko wytrzyma siłę wiatru i trzęsienie ziemi, ale też obróci się o 360 stopni w zaledwie cztery minuty? Każdy element tej konstrukcji jest mechanizmem w ruchu, każda śruba częścią wielkiej „orkiestry”, w której nie ma miejsca na fałszywy ton.

Na tym tle nawet fakt, że przed rozpoczęciem budowy trzeba było usunąć 13 tysięcy ton skał, wydaje się tylko rozgrzewką. Prawdziwym wyzwaniem przy inwestycji jest elastyczność – ta fizyczna i ta organizacyjna.

Filar konstrukcji musi reagować na wstrząsy ziemi jak dobrze zaprogramowany „tłumik”, a cała struktura zachować precyzję tam, gdzie margines błędu wynosi mniej niż grubość ludzkiego włosa. Nic dziwnego, że inżynierowie sięgają po narzędzia z pogranicza nauki i najnowszych technologii: drony, modele BIM, wirtualną rzeczywistość czy specjalnie skonstruowaną przez firmę Ingersoll Machine Tools, gigantyczną 5-osiową obrabiarkę umożliwiającą frezowanie z dokładnością do nanometrów – zresztą sami zerknijcie do czego była stworzona.

Komora teleskopu to 4800 ton stali i technologii, które muszą jednocześnie chronić i odkrywać – osłaniać delikatne lustra przed trzęsieniami ziemi i surowym pustynnym klimatem, a zarazem otwierać się z niemal chirurgiczną wręcz precyzją, gdy nadejdzie moment obserwacji.

W tej metalowej powłoce nie ma miejsca na improwizację, każde otwarcie, każdy obrót to próba generalna przed spotkaniem z kosmosem.

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Gigantyczny Teleskop Magellana pokaże nam wszechświat z ostrością dziesięciokrotnie przewyższającą Teleskop Hubble’a i czterokrotnie bogatszą niż jego młodszy, kosmiczny kuzyn – James Webb.

To wizja, która elektryzuje nie tylko naukowców, ale i inżynierów: bo tu, w cieniu pustynnych gór, technologia i marzenie o poznaniu spotykają się w punkcie, gdzie nie ma miejsca na kompromisy.

Lokalizacja teleskopu

Na wysokości 2514 metrów nad poziomem morza, tam gdzie powietrze jest tak suche, że nawet chmury zdają się omijać horyzont rozpościera się pustynia Atakama – surowa, kamienista kraina, w której natura od wieków testuje granice ludzkiej wytrzymałości.

To właśnie w Chile, Carnegie Science ulokowało swoje obserwatorium Las Campanas, przyszły dom Gigantycznego Teleskopu Magellana. Nieprzypadkowo także Atakama to raj dla astronomów, choć raczej taki, który wymaga kremu z filtrem UV i stalowych nerwów.

Stabilna atmosfera, brak zanieczyszczeń świetlnych i bezkresne, ciemne niebo tworzą warunki niemal laboratoryjne do podglądania wszechświata.

Stąd widać centrum Drogi Mlecznej, supermasywną czarną dziurę i najbliższą gwiazdę względem Słońca – Proximę Centauri. A kiedy teleskop wreszcie otworzy swoje gigantyczne oko, spojrzy też na Obłoki Magellana i inne pobliskie galaktyki, dając nauce nowe narzędzia do „rozmowy” z kosmosem.

Fot. Giant Magellan Telescope – GMTO Corporation

Ale zanim padnie pierwsze „mamy to”, na pustyni trzeba było poradzić sobie z bardzo ziemskimi problemami.

W 2019 roku zakończono wykopy pod fundamenty i obudowę teleskopu, a dwa lata później – budowę infrastruktury wodnej, elektrycznej i sieciowej.

Woda, jak to na pustyni, jest tu na wagę złota: sprowadza się ją ciężarówkami z pobliskiego obserwatorium, bo lokalnych źródeł nie można nadwyrężać.

Ścieki poddawane są recyklingowi i oczyszczaniu, by nawet to, co już zużyte, mogło wrócić do środowiska w czystej postaci.

Chile od połowy XX wieku nieprzerwanie przyciągają naukowców niczym kosmiczny magnes, a jego suchy klimat i stabilne niebo czynią z niego niepodważalny bastion światowej astronomii. Do roku 2030 kraj będzie gościł blisko 70% całej infrastruktury astronomicznej świata: liczba, która może budzić podziw, ale i lekki niepokój o to, czy reszta globu przypadkiem nie przespała momentu, gdy południowa półkula przejęła niebo na własność.

Giant Magellan Telescope nie tylko wzmocni jeszcze bardziej ten kosmiczny monopol, ale stanie się też centrum współpracy międzynarodowej na niespotykaną dotąd skalę. Projekt korzysta z synergii pomiędzy istniejącymi teleskopami, uczelniami i społecznościami. To takie swoiste laboratorium współpracy, w którym spotykają się języki, technologie i wizje.

Chilijczycy, z właściwą sobie gościnnością i świadomością, wpuścili świat do swoich gór i dolin, a w zamian otrzymali prestiż naukowy, rozwój uczelni i impuls gospodarczy, który trudno przecenić. A jednak w tym wszystkim jest coś przewrotnego, bo to kraj, który przez wieki był postrzegany jako peryferyjny, teraz wyznacza centrum świata nauk astronomicznych.

Obudowa teleskopu Magellana

Niepozorna z zewnątrz, a wyglądająca jak forteca z przyszłości, obudowa teleskopu Magellana to konstrukcja, która równie dobrze mogłaby być opisana w podręczniku dla inżynierii ekstremalnej, jak i w opowieści science fiction. Wysoka na 46 metrów, z potężnymi stalowymi wrotami o masie pół tysiąca ton, jest strażnikiem najdroższego oka ludzkości skierowanego w niebo. Twórcą projektu obudowy jest biuro architektoniczno-inżynieryjne IDOM.

Inżynierowie wiedzieli, że teleskop trzeba będzie chronić przed wszystkim — począwszy od pyłu i promieni słonecznych po trzęsienia ziemi. Ale prawdziwe wyzwanie nie polegało na tym, by zamknąć ten instrument w stalowej skorupie, lecz by stworzyć obudowę, która „oddycha”, reaguje i współpracuje z otoczeniem z dokładnością do pojedynczego stopnia Celsjusza.

Powietrze, które dociera na szczyt góry Las Campanas, jest niemal idealnie jednorodne termicznie. Jednak wystarczy moment, by ogrzane przez ziemię i sam teleskop zaczęło wirować, tworząc mikroskopijne turbulencje, które zniekształcają obraz kosmosu niczym drgające powietrze nad rozgrzanym asfaltem. To tak, jakby robić zdjęcie, potrząsając aparatem.

Dlatego obudowa wyposażona została w 400 komputerowo sterowanych szczelin, wąskich, precyzyjnie rozmieszczonych otworów, które można otwierać i zamykać w zależności od położenia teleskopu, kierunku wiatru czy wysokości obserwacji. To swoisty „oddech konstrukcji”, cichy, kontrolowany, bez którego nawet najlepsze zwierciadła nie uchwyciłyby niczego wyraźnie.

Fot. Giant Magellan Telescope – GMTO Corporation

Ale kontrola przepływu powietrza to tylko jeden z aktów budownictwa inżynierskiego. Cała kopuła teleskopu porusza się z lekkością nieprzystającą do swojej masy, dzięki systemowi łożysk hydrostatycznych, które unoszą ją na warstwie oleju o grubości zaledwie 50 mikronów – cieńszej niż ludzki włos. Pozwala to teleskopowi obracać się i celować w dowolny punkt nieba z płynnością, której pozazdrościłby niejeden system sterowania satelitarnego.

Fundamenty, na których spoczywa cała struktura, są za to niemal niewzruszone. Ich sztywność musi przeciwdziałać siłom generowanym przez sam ruch teleskopu, a jednocześnie przygotować się na to, co w Chile jest nieuniknione i częste: trzęsienia ziemi.

System izolacji sejsmicznej, na którym stoi teleskop, to wielowarstwowy układ, w którym każde drganie gruntu jest analizowane, pochłaniane i rozpraszane zanim dotrze do delikatnych zwierciadeł.

Ogromną rolę odgrywają 24 łożyska wahadłowe, przypominające ogromne stalowe misy o średnicy ponad dwóch metrów, w których teleskop dosłownie „ślizga się” podczas wstrząsów. Gdy ziemia zaczyna „tańczyć”, teleskop porusza się z nią, lekko unosząc się i opadając w rytm drgań — po czym powoli wraca do pozycji spoczynkowej, gdy wstrząsy ustępują. To naturalny mechanizm powrotu, wbudowany w kształt łożysk, dzięki któremu badania mogą być wznowione bez długotrwałych napraw.

Nie oznacza to jednak, że cała energia sejsmiczna znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pozostałe wibracje pochłania zestaw czterech hydraulicznych amortyzatorów, które zamieniają energię drgań w ciepło, podgrzewając olej wewnątrz nich.

To proste, brutalne i skuteczne rozwiązanie: w świecie, w którym milimetr przesunięcia może zniszczyć obserwację, lepiej, żeby to olej się zagotował, a nie optyka za miliardy dolarów. Gdy wszystko cichnie, potężne siłowniki hydrauliczne sprowadzają teleskop do podstawowej pozycji, z dokładnością godną zegarmistrza.

Zrozumienie, jak te wszystkie elementy mają działać wspólnie, zajęło zespołowi inżynierów lata i wcale nie dlatego, że brakowało im wyobraźni, lecz dlatego, że natura nie daje drugiej szansy, gdy postanowi przypomnieć o swojej potędze.

W środku zainstalowany jest jeszcze jedne kolos: 75-tonowy suwnicowy dźwig zamontowany na szczycie kopuły. To on, niczym chirurgiczne ramię, co kilka lat będzie ostrożnie wyjmować i opuszczać na ziemię poszczególne segmenty zwierciadła, by mogły zostać ponownie pokryte warstwą odbijającą światło.

Wielkie lustra, jeszcze większe ambicje czyli jak inżynierowie będą ujarzmiać światło wszechświata

Sercem teleskopu Magellana nie są żadne elektroniczne cuda, a siedem ogromnych luster, ułożonych niczym płatki kwiatu, każde o średnicy 8,4 metra. To nie są zwykłe zwierciadła, to precyzyjnie formowane kolosy, które razem stworzą powierzchnię o średnicy blisko 25 metrów. Dla porównania, cały słynny teleskop Jamesa Webba, może pochwalić się zaledwie 6,5-metrowym lustrem. Skala przedsięwzięcia jest więc niesamowita, nawet jak na standardy kosmicznej megalomanii naukowców.

Ale efekt ma być równie imponujący: czterokrotnie lepsza rozdzielczość niż w Webb’ie i piętnastokrotnie dokładniejsze badanie egzoplanet. W skrócie – Gigantyczny Magellan nie będzie tylko patrzył w niebo, on będzie je prześwietlał.

Cała magia zaczyna się w miejscu, które bardziej przypomina laboratorium alchemiczne niż zakład przemysłowy: w Richard F. Caris Mirror Lab na Uniwersytecie Arizony. To właśnie tam, w obrotowym piecu wielkości domu jednorodzinnego, rodzą się lustra z borokrzemowego szkła E-6 od firmy Ohara. Do budowy luster zostało dostarczone ponad 200 000 kg brył szkła.

Więcej o zastosowanym szkle przeczytacie klikając w link: www.barwyszkla.pl/widziec-przez-szklo-e6/

W temperaturze tysięcy stopni materiał topi się, wiruje i formuje w strukturę przypominającą plaster miodu – 80% pustki, 20% substancji, a efekt to potężny dysk o niezwykłej lekkości i sztywności. Lustra muszą być wystarczająco stabilne, by zachować idealny kształt pod własnym ciężarem, a jednocześnie na tyle „plastyczne”, by dało się je precyzyjnie kontrolować termicznie.

Ale to dopiero początek. Po odlaniu przychodzi czas na najbardziej żmudny etap czyli polerowanie. I tu nie ma miejsca na błędy ani na rutynę.

Segment lustra głównego poddawany polerowaniu w laboratorium Richard F. Caris Mirror Lab na Uniwersytecie Arizony, marzec 2018 r. Źródło zdjęcia: Damien Jemison, Giant Magellan Telescope – GMTO Corporation

Każda niedoskonałość to potencjalny cios w marzenia o czystym obrazie gwiazd, a szkła nie da się „naprawić”, gdy coś pójdzie nie tak. Jeśli zabierzesz za dużo szkła w jednym miejscu, trzeba zdjąć resztę powierzchni, żeby wyrównać powierzchnię. W tym rzemiośle nie ma przycisku „cofnij”.

Siedem głównych luster, niczym wielkie oczy olbrzyma będzie zbierać światło, które następnie odbije się do zestawu siedmiu mniejszych, metrowych luster zawieszonych nad nimi. Każde z nich formuje się dwa tysiące razy na sekundę, reagując na zmiany turbulencji w atmosferze. To tak, jakby teleskop oddychał w rytmie wiatru, wyginając swoje zwierciadła, by zniwelować migotanie powietrza. Efekt? Obraz będzie tak ostry, że gdyby Gigantyczny Magellan spojrzał na Księżyc, mógłby dostrzec tam zapomniane ślady butów astronautów i policzyć ziarenka pyłu wokół nich.

A przy tym wszystkim, teleskop zachowuje ekstremalną skuteczność: ponad 75% światła docierającego z gwiazd faktycznie będzie trafiać do jego instrumentów naukowych.

Nie sposób też pominąć kosztów: 20 milionów dolarów za jedno lustro i cztery lata pracy nad każdym z nich. Choć oficjalne komunikaty mówią o niezrównanej rozdzielczości i przełomie w obserwacjach to nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w tym projekcie jest coś więcej – nuta szaleństwa, odrobina pychy i mnóstwo ludzkiej obsesji na punkcie perfekcji.

Bo w gruncie rzeczy Gigantyczny Teleskop Magellana to nie tylko narzędzie naukowe. To dowód, że wciąż chcemy widzieć dalej, ostrzej i dokładniej, nawet jeśli musimy w tym celu zbudować zwierciadło, które odbije nie tylko światło gwiazd, ale i nasze własne pragnienie, by zrozumieć, co tak naprawdę kryje się w ciemności wrzechświata.

Więcej informacji na temat projektu znajdziecie na stronie: www.giantmagellan.org