Dzieła nie są wcale śmieciowe

Dzieła nie są wcale śmieciowe

16/05/2013
|
Kategoria: Felieton

Pracujemy, płacimy składki, odkładamy na przyszłe emerytury. Godzimy się na to, że w tym czasie pieniądze te będą wydawane na bieżące emerytury naszych rodziców i dziadków. A gdyby dzisiejsze płatności realizować nie ze składek na ubezpieczenie społeczne, ale z podatków pobieranych przy zakupie np. mebli? Podatki, tak jak i składki od wynagrodzeń, uszczuplają nasz portfel. Czy robi nam różnicę, z której kieszeni pieniądze te znikają?

Krzysztof Pawiński, prezes firmy Maspex Wadowice SA stwierdził w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, że popełniamy błąd, bazując ciągle na systemie stworzonym przez Bismarcka, opartym na zasadzie dużego obciążenia podatkowego pracy. Co zrobił Bismarck w XIX w.? Otóż rozejrzał się dookoła i zadał kluczowe pytanie: co w najbliższych latach w największym stopniu będzie wzrastało? Wtedy – ze względu na migrację ze wsi do miast, masowe powstawanie fabryk przemysłowych, tworzący się rynek usług – była to praca. System bazujący na wysokim opodatkowaniu przychodów z tytułu zatrudnienia miał wówczas sens, ponieważ pracy przybywało. Czy w XXI w. dalej wierzymy w to, że pracy będzie przybywać?

Pawiński dowodzi, że gdybyśmy – tak jak 150 lat temu Bismarck – rozejrzeli się dookoła dziś, zauważylibyśmy, że praca staje się przywilejem, a rośnie konsumpcja. I będzie rosnąć. Zapewne z większą łatwością wyobrazimy sobie, że w przyszłości nie będziemy pracować, niż to, że po składniki do zupy wrócimy do dżungli.

Tymczasem w Polsce toczy się dyskusja o umowach śmieciowych, a hasło to odmieniono dotąd przez wszystkie chyba przypadki. Różne środowiska domagają się ozusowania umów o dzieło oraz umów-zleceń zawieranych z młodymi pracownikami (dziś, od umów-zleceń zawieranych z osobami niebędącymi studentami oraz niezatrudnionymi na etacie, pobierane są wszystkie składki). Zastanawia to, jak związki zawodowe chcą przekonać wchodzących na rynek pracy, że warto tracić teraz część pieniędzy z pozyskiwanych umów o dzieło czy umów-zleceń na rzecz przyszłych emerytur, co do których eksperci przewidują, że wyniosą 20%–40% odkładanego dziś kapitału?

Zgadzam się, że umowy o dzieło czy umowy-zlecenia nie zawierają szeregu obostrzeń uniemożliwiających ich szybkie zerwanie. Taka jest jednak ich specyfika. Czy podpisalibyśmy umowę z firmą remontowo-budowlaną na czas nieokreślony? Na rynku istnieją patologie, trzeba z nimi walczyć, również poprzez edukację i odpowiednie formułowanie umów, nie trzeba jednak od razu wylewać dziecka z kąpielą i takie umowy likwidować. Wystarczyłoby obligatoryjnie wprowadzić odszkodowania za zrywanie umów bez żadnych podstaw, zabezpieczyć lub ułatwić dochodzenie praw do wypłaty wynagrodzenia. Pewność wypłaty ma dla ludzi większe znaczenie niż sama umowa, choćby i na czas nieokreślony. Tym bardziej na kurczącym się rynku, gdzie pracy zaczyna po prostu brakować.

Zamiast toczyć jałowe dyskusje o tym, czy umowa jest śmieciowa, czy jest po prostu pracą, która daje pieniądze, powinniśmy wrócić do kwestii fundamentalnych – czy nasz system naprawdę musi być tak zorganizowany? Czy nie lepiej byłoby pójść w kierunku obniżenia wszystkich składek z tytułu pracy, zarówno po stronie pracownika, jak i pracodawcy oraz równoczesnego zwiększenia podatków z tytułu konsumpcji? Wszystko przy zachowaniu zasad sprawiedliwej dystrybucji kosztów, odpowiednio niższe stawki obowiązywały na żywność i inne dobra podstawowe, wyższe – na dobra luksusowe. W ostatecznym rozrachunku budżet państwa się nie zmieni, w dalszym ciągu będziemy utrzymywać emerytury i w przyszłości je pobierać, chorować, liczyć na lepsze drogi, policję, służby. Inne byłyby tylko źródła jego finansowania. Więcej zarobimy, to i więcej wydamy. W imię społecznej sprawiedliwości.